Mam na imię Natasza. Pochodzę z Białorusi, z niewielkiego miasta Postawy na granicy z Litwą.
Razem
z innymi przyjaciółmi poznałam Ruch w 1997 roku przez księdza
proboszcza. I od razu poczuliśmy jako nasz Ideał Chiary Lubich -
Jedność: żyć dla jedności, budować jedność, zanieść ją wszędzie. Jak?
Żyjąc słowami Ewangelii, jedno po drugim. Nasze pierwsze doświadczenia
były bardzo mocne.
Zobaczyliśmy, że Ewangelia naprawdę "działa" i każde jej słowo jest Prawdą i Światłem.
Kilka przykładów:
Wróciłam
po moim pierwszym Mariapoli ze słowami Jezusa w sercu: "Kochaj
bliźniego swego, jak siebie samego" i z decyzją, by spróbować tak żyć,
szczególnie w odniesieniu do mojego młodszego brata, z którym było mi
trudno.
Przychodziłam z pracy zmęczona (pracowałam jako
nauczycielka na wsi), marzyłam o ciszy, a mój brat uwielbiał ciężką
muzykę i włączał magnetofon na maksimum. Codziennie krzyczeliśmy jedno
na drugie!
Tym razem weszłam do jego pokoju i zaczęłam interesować
się jego muzyką i nim samym. On był zdziwiony i sam wyciszył głośność.
Od tego dnia narodziły się między nami i trwają dotąd ciepłe, głębokie
więzi.
Pewnego dnia przeczytałam doświadczenie Chiary o
biednym, który w środku wojny poprosił o buty numer 42. Ona opowiadała
jak weszła do kościoła i poprosiła Jezusa o buty dla biednego, wierząc w
słowa: "proście, a otrzymacie". I przy wyjściu spotkała koleżankę z
workiem w ręce - miała w nim buty numer 42, które chciała podarować
potrzebującym. Byłam pod wrażeniem tego doświadczenia i od razu
pomyślałam o dziewczynce, która już przez 2 dni przychodziła do szkoły w
kapciach. A było to zimą. Zadzwoniłam do przyjaciół i zaproponowałam
im, aby razem poprosić Boga o buty dla dziewczynki. Na następny dzień,
ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, jedna moja znajoma przyszła do mnie z
workiem butów dla dzieci, mówiąc, że zrobiła porządek w szafie i
chciałaby oddać komuś buciki, z których jej dzieci już wyrosły.
Dowiedziałam
się, że moja koleżanka z pracy zaszła w ciążę i zdecydowała się dokonać
aborcji. Rozumiałam, że nie mogę przekonywać jej słowami, bo może to
przynieść odwrotny skutek. Starałam się jej pomagać w konkretnych
sprawach, słuchać, dodawać odwagi. Razem z przyjaciółmi modliliśmy się o
uratowanie dziecka. Jednak decyzja o aborcji zdawała się zwyciężać. My
jednak kontynuowaliśmy modlitwę, wierząc w słowa Ewangelii: "Dla Boga
nie ma nic niemożliwego". Kiedy spotkałam się z nią po wakacjach,
powiedziała wzruszona: "Wiem, że modliłaś się za mnie. Bóg naprawdę
jest!". Dowiedziałam się, że z różnych względów trzy razy zmieniano
termin aborcji, aż lekarz sam odmówił, bo stwierdził, że jest już za
późno. Urodziła synka, który stał się radością dla całej rodziny.
dzięki.1
OdpowiedzUsuń