2018

Zembrzyce, 29 lipca - 5 sierpnia 2018


sobota, 7 lipca 2012

Życie Słowem

Mam na imię Natasza. Pochodzę z Białorusi, z niewielkiego miasta Postawy na granicy z Litwą.
Razem z innymi przyjaciółmi poznałam Ruch w 1997 roku przez księdza proboszcza. I od razu poczuliśmy jako nasz Ideał Chiary Lubich - Jedność: żyć dla jedności, budować jedność, zanieść ją wszędzie. Jak? Żyjąc słowami Ewangelii, jedno po drugim. Nasze pierwsze doświadczenia były bardzo mocne.
Zobaczyliśmy, że Ewangelia naprawdę "działa" i każde jej słowo jest Prawdą i Światłem.

Kilka przykładów:
Wróciłam po moim pierwszym Mariapoli ze słowami Jezusa w sercu: "Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego" i z decyzją, by spróbować tak żyć, szczególnie w odniesieniu do mojego młodszego brata, z którym było mi trudno.
Przychodziłam z pracy zmęczona (pracowałam jako nauczycielka na wsi), marzyłam o ciszy, a mój brat uwielbiał ciężką muzykę i włączał magnetofon na maksimum. Codziennie krzyczeliśmy jedno na drugie!
Tym razem weszłam do jego pokoju i zaczęłam interesować się jego muzyką i nim samym. On był zdziwiony i sam wyciszył głośność. Od tego dnia narodziły się między nami i trwają dotąd ciepłe, głębokie więzi.

Pewnego dnia przeczytałam doświadczenie Chiary o biednym, który w środku wojny poprosił o buty numer 42. Ona opowiadała jak weszła do kościoła i poprosiła Jezusa o buty dla biednego, wierząc w słowa: "proście, a otrzymacie". I przy wyjściu spotkała koleżankę z workiem w ręce - miała w nim buty numer 42, które chciała podarować potrzebującym. Byłam pod wrażeniem tego doświadczenia i od razu pomyślałam o dziewczynce, która już przez 2 dni przychodziła do szkoły w kapciach. A było to zimą. Zadzwoniłam do przyjaciół i zaproponowałam im, aby razem poprosić Boga o buty dla dziewczynki. Na następny dzień, ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, jedna moja znajoma przyszła do mnie z workiem butów dla dzieci, mówiąc, że zrobiła porządek w szafie i chciałaby oddać komuś buciki, z których jej dzieci już wyrosły.

Dowiedziałam się, że moja koleżanka z pracy zaszła w ciążę i zdecydowała się dokonać aborcji. Rozumiałam, że nie mogę przekonywać jej słowami, bo może to przynieść odwrotny skutek. Starałam się jej pomagać w konkretnych sprawach, słuchać, dodawać odwagi. Razem z przyjaciółmi modliliśmy się o uratowanie dziecka. Jednak decyzja o aborcji zdawała się zwyciężać. My jednak kontynuowaliśmy modlitwę, wierząc w słowa Ewangelii: "Dla Boga nie ma nic niemożliwego". Kiedy spotkałam się z nią po wakacjach, powiedziała wzruszona: "Wiem, że modliłaś się za mnie. Bóg naprawdę jest!". Dowiedziałam się, że z różnych względów trzy razy zmieniano termin aborcji, aż lekarz sam odmówił, bo stwierdził, że jest już za późno. Urodziła synka, który stał się radością dla całej rodziny.

1 komentarz: